niedziela, 31 stycznia 2016

NOWOŚĆ

Blog nie fanfiction. Będę pisać o wszystkim czego zapragniesz!

http://spelnijmyswojemarzenia.blogspot.com/

sobota, 30 stycznia 2016

Chapter no.4 - Wildest dreams

Sen miałam cudowny. Gdyby udało się go w wprowadzić w życie, jednak mogę sobie tylko pomarzyć. Nie mogę jednak też narzekać na swoje życie, ponieważ w porównaniu do wielu ludzi na świecie mam cudownie. Najważniejsze jest to, że potrafisz to docenić - tak zawsze powtarza mi mama. Kocham ją bardzo mocno, mimo że nie jest prawdziwa. Znaczy istnieje, ale nie jest moją biologiczną matką. Zostałam adoptowana i nie ukrywam tego. Jestem wdzięczna rodzicom, że mimo tylu domów dziecka w Stanach zdecydowali się na ten jeden mały na obrzeżach Londynu. Wybrali właśnie mnie, a to znaczy, że jestem wyjątkowa i wszystko co mam teraz całkowicie mi się należy. Tylko proszę nie miejcie mnie teraz za zadufaną w sobie egoistkę. Kiedyś poznacie moją prawdziwą historię, to jak trafiłam do tego małego żółtego pokoiku, by tam czekać na jakąkolwiek rodzinę, która rzadko przychodziła.
Usiadłam na łóżku i oparłam się plecami o zagłówek z białej skóry. Sięgnęłam po pilota z szafki nocnej i wciskając pierwsze dwa guziki podniosłam rolety z wielkich okien, którymi mój pokój był oszklony. Zresztą jak cała reszta pomieszczeń w moim domu. Nigdy chyba nie zrozumiem po co nam takie wielkie mieszkanie, tyle łazienek i sypialni, w końcu jesteśmy w trójkę. Często nawet jestem sama, albo z mamą, bo tata wyjeżdża. Rzadziej wyjeżdżają razem, bo wtedy mają wyrzuty sumienia, że mnie zostawiają.
Wstałam i w mojej piżamie w jednorożce ruszyłam do kuchni. Nadal drzemie we mnie dziecko, to zapewne dlatego, że pierwsze lata mojego dzieciństwa nim nie były. To była jedna wielka tortura, ale nie czas na te pełne dramaturgi wspomnienia.
Gdy schodziłam ze schodów usłyszałam pewien głos. Wystraszyłam się, tyle teraz się mówi o tych włamaniach, albo o porywaczach, którzy wchodzą do domu i z łóżka zabierają domowników. Chwyciłam pierwszy lepszy wazon, który stał na szafce i powolnym krokiem skierowałam się do pomieszczenia, z którego dochodził dźwięk. Jednak okazało się, że nie ma czym się martwić. Była to Martha, nasza gosposia.
- Witam panienkę White, zaraz podam śniadanie. Proszę usiąść - powiedziała z uśmiechem, a ja nadal przechodziłam przez zdziwienie. - Proszę oddać mi ten wazon, pani matka nie byłaby zadowolona, gdyby coś się mu stało - dodała z przerażeniem w głosie.
- Martha, czy ty czasem nie masz urlopu? Przecież tata powiedział mi, że będę sama - odezwałam się do odchodzącej kobiety.
Zapewne poszła po ściereczkę by wytrzeć niewidoczne odciski moich palców i odłożyć wazon na miejsce. Lubiłam tą gosposie, poprzednie nie były moimi ulubienicami. Pewnie też dlatego zawsze jakimś cudem same odchodziły. Uwierzcie nie mam z tym nic wspólnego. Martha była inna, pracowała u nas od niedawna jednak już zdążyłam ją polubić. Potrafiła ze mną normalnie porozmawiać, często też mogłam jej się zwierzyć i byłam pewna, że nie rozgada tego nikomu. Nie tak jak moje "przyjaciółki", one tylko czekały na nową porcję plotek.
Nie udało mi się tylko nawiązać nici porozumienia z kierowcą mojego taty. Steven nie był człowiekiem, którego wszyscy lubią. W moim otoczeniu tylko ojciec go lubi, mama już dawno by go zwolniła. Raz nawet próbowała, ale jej nie wyszło. Nadal się staram jakoś z nim normalnie się komunikować, ale nie potrafię. Dlatego też czasem wole poprosić Alison o odwiezienie mnie do domu, gdy pokłócę się z Chrisem, albo nie wezmę swojego samochodu. Chociaż szczerze częściej proszę o to Kendall, ponieważ Ali nie jest dobrym kierowcą. Czasem podczas piżamowej imprezy u jednej z nas razem z Ken śmiałyśmy się, że Alison dała dupy za prawo jazdy. Takie dziewczęce przedrzeźnianie, jednak ja nie kłamałam, ja tak myślałam.
- Urlop skończył mi się wczoraj - usłyszałam. - Na śniadanie mogą być pancakes, jak co sobotę? Czy zmieniła panienka menu? Nie widziałam nowej kartki na lodówce.
- Spokojnie, nic nie zmieniłam. To mama zawsze każe mi to robić, bo uważa, że za szybko mi się to wszystko znudzi.
Zobaczyłam ulgę na jej twarzy gdy podawała mi sok pomarańczowy, a zaraz po nim talerz. Za bardzo przejmowała się tym wszystkim. Muszę z nią o tym porozmawiać.
Zerknęłam na zegarek zajadając się swoją porcją. Zawsze gdy nie było rodziców jadałam z Marthą, gdy oni jednak byli nie odważyła by się usiąść obok mnie. Zbyt bała się reakcji mojego ojca. Przestraszyłam się gdy kończąc posiłek wybiła 12:30. Nie zdążyłam jeszcze się wykąpać i uszykować, nie mówiąc jeszcze o dojechaniu na Bronx.
- Wybacz, ale jestem umówiona - odpowiedziałam, gdy Martha zapytała o wspólne wypicie kawy.
- Z Christianem? Pozdrów go proszę.
Postanowiłam nie zaprzeczać, po co mam narażać się na kilka niepotrzebnych pytań kiedy nie mam czasu odpowiedzieć nawet na jedno. Wbiegłam po schodach na górę i wpadłam do łazienki. Szybko ściągnęłam piżamę i weszłam pod prysznic. Umyłam ciało truskawkowym żelem pod prysznic i opukałam pianę. Wytarłam ciało białym puchowym ręcznikiem i wyszłam z pomieszczenia, które było połączone z moim pokojem. Ubrałam świeżą, białą koronkową bieliznę, a na nią czarne jeansy z wysokim stanem i biały T-shirt. Wybrałam czarne szpilki by razem z zestawem wyglądały skromnie ale elegancko, tylko czy to pasuje na zwykły wypad do kina? Nie. Szybko je zdjęłam, tak jak i T-shirt by zmienić go na sweter koloru pudrowego różu i czarne niskie Vansy.
Usiadłam przy białej toaletce i nałożyłam lekki makijaż, nie chciałam przesadzać. Chwyciłam czarną torebkę od Korsa i wrzuciłam do niej portfel, telefon i kluczyki od samochodu. Na zegarku była 13:20 i wiedziałam, że muszę się pospieszyć by zdążyć na czas.
Pożegnałam się z Marthą i zjechałam windą do podziemnego garażu. Dopiero gdy stałam obok mojego samochodu zauważyłam, że z pośpiechu wzięłam nie te kluczyki. Zmuszona wsiadłam do Audi R8 w kolorze czarnym. Nie to żebym marudziła, ale lepiej prowadzę w wysokich pojazdach, a nie chciałam się zbłaźnić przy Justinie. Brama garażu otwarła się, a ja wyjechałam na zatłoczoną ulicę Nowego Yorku i przeklęłam samą siebie, że nie wyjechałam wcześniej. Docisnęłam pedał gazu by jak najszybciej dotrzeć na miejsce, a do moich uszu doleciał piękny dźwięk silnika. Omijałam samochody i co kilkanaście sekund zmieniałam pas ruchu by zdążyć na tą cholerną 14:00.
Pod blokiem Biebera zatrzymałam się pięć minut po ustalonej godzinie. Zobaczyłam go siedzącego na schodach przed wejściem do klatki. Już na mnie czekał, to słodkie. Miał założone czarne podarte jeansy i bluzę tego samego koloru. Wstał kiedy wyszłam z samochodu i ruszyłam w jego kierunku.
- Cześć - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Cześć - odpowiedział drapiąc się po karku. - Wypatrywałem tego samego samochodu co wczoraj... Pomyślałem sobie, że pewnie robiłaś sobie ze mnie żarty i nie przyjedziesz, ale jesteś - odparł zdziwiony.
- Dotrzymuje słowa, zawsze. Zapamiętaj.
Skinęłam w stronę samochodu i kazałam mu wsiąść. Nie pewnie, ale wsiadł. Usiadłam na miejsce kierowcy i ruszyłam z piskiem opon.
- To na co masz ochotę? Kino, lody czy może kawa? - zapytał, a mnie opadła szczęka.
Spojrzałam na niego, a ten obrócił szybko głowę w drugą stronę bym nie ujrzała rumieńców na jego policzkach. Powtórzę to kolejny raz. Co za słodki chłopiec.

+_+
Tak wiem, że nie było rozdziału długo, ale miałam ferie.
Mimo tego, że miałam dużo czasu, to tak na prawdę nie miałam.
Mam nadzieję, że nadal jesteście?
Podoba się?

Piosenka: Taylor Swift - Wildest dreams




czwartek, 14 stycznia 2016

Chapter no.3 - Young god

Rozmawialiśmy przez jakieś dwie godziny. Bardzo miło spędziłam z nim czas. Jednak Justin stwierdził, że musi się zbierać. Próbowałam go zatrzymać jeszcze jedną filiżanką herbaty, jednak nie udało mi się to. Ubraliśmy się w swoje kurtki, a po chwili zjechaliśmy windą do garażu podziemnego. Wsiadłam za kierownice mojego czarnego BMW x6, a za chwilę dołączył do mnie szatyn na miejscu pasażera. W drodze do jego domu znów rozmawialiśmy. Starałam się dowiedzieć coś o nim, jednak nie chciałam naciskać. Wewnątrz czułam takie dziwne uczucie, którego nigdy nie miałam. Tak jakbym nie chciała się z nim rozstawać. Postanowiłam, że coś wymyśle, że nasza znajomość na pewno nie zakończy się na dniu dzisiejszym. Poczułam pewną więź, której nie potrafię opisać, jednak wiedziałam jedno. Zostanie moim przyjacielem, takim prawdziwym, jedynym. Wydawało mi się, że to właśnie on powinien nim być, że jest idealnym materiałem na najlepszego przyjaciela. Takiego, z którym będę mogła śmiać się do bólu i jeść lody gdy będę smutna. Będę mogła płakać na jego ramieniu i krzyczeć na niego gdy dostane okres, a on i tak mi to wybaczy bo jest cudownym człowiekiem. Za takiego uważałam Justina, był niesamowicie skrytym, delikatnym i niespotykanym typem chłopaka. O takim przyjacielu marzyłam i wydaje mi się, że go znalazłam, tylko muszę nad nim popracować. Pokazać mu, że może mi zaufać.
Przez całą drogę Bieber mówił mi gdzie mam jechać, był moim dużym, milutkim GPS-em, który miał słodkie czekoladowe oczka i zachrypnięty głos. W pewnym momencie kazał mi się zatrzymać, więc ja jako grzeczna dziewczynka słuchająca mojego cudownego nawigatora zrobiłam to, a kiedy stanęłam pod jednym z zniszczonych bloków wpadłam na pewien pomysł, który może pomóc mi w zdobyciu jego zaufania. Zanim chłopak otworzył drzwi odezwałam się.
- Justin, miałbyś może ochotę spędzić ze mną jutrzejszy dzień? Poszlibyśmy do kina i na kawę? - zapytałam z nadzieją, bo na prawdę go polubiłam, a moje plany względem jego osoby były dość obszerne.
- Z wielką chęcią, Leah. Niestety jestem zmuszony ci odmówić.
Z moich ust zniknął uśmiech, a na jego miejscu pojawił się grymas.
- Jak nie lubisz kina to możemy wybrać się gdzie indziej.
- Nie o to chodzi - spojrzałam na niego z nierozumiejącą miną. - Wiesz, u mnie cienko z pieniędzmi, zresztą pewnie zauważyłaś. Nie pasuje do twojego towarzystwa, jesteś inna niż ci wszyscy nadęci bogacze, jednak sam fakt, że wyposażenie twojego salonu jest więcej warte niż to co kiedykolwiek zarobie mówi samo za siebie. Nie jestem z twojej grupy społecznej.
Nie wiedziałam co mu na to odpowiedzieć, nie byłam nigdy w takiej sytuacji. Jednak skoro chcę jego zaufania i chcę by został moim przyjacielem muszę coś wymyślić.
- Justin, pieniądze nie są problemem, nie dla mnie. Nie obchodzi mnie czy twoja mama jest lekarzem, czy sprzątaczką. Nie interesuje mnie to czy masz Macbooka w domu i nie jest dla mnie ważne czy kupujesz ciuchy w markowym sklepie czy na targu, lub w lumpie. Dla mnie liczy się to jakim jesteś człowiekiem, a odebrałam cię jako miłego, sympatycznego chłopaka, który jak na razie jest nieśmiały. Zrozum wreszcie, że chcę cię lepiej poznać. Zakolegować się. Zgódź się, proszę.
- Nie powinienem, i tak zmarnowałem ci dzisiejszy wieczór.
- Co?! Świetnie się bawiłam. Dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że zależy mi na twoim towarzystwie?! No nie daj się prosić! Zgódź się!
- Skoro nalegasz... Tylko wiesz. Ja nie jestem z twojego świata. Nie będzie to wyglądać idiotycznie?
- Skończ już z tymi światami i nie przejmuj się tym Justin. Zapamiętaj: ważny jest charakter. Bynajmniej dla mnie. Przyjadę po ciebie o 14:00, pasuje? Skoczymy na pizze czy coś...
- Oddam ci całą kasę.
- Przestań! Powiedziałam ci coś na ten temat! Podasz mi swój numer? Napiszę jakby zmieniła się godzina lub coś ważnego mnie zatrzyma.
Podałam mu telefon, a on jak mniemam zapisał mi kontakt do siebie, następnie puścił sygnał (wcześniej oczywiście pytając mnie o zgodę) na swój telefon. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy krzyknęłam za nim: 'do zobaczenia jutro, przystojniaku'. Wyszedł z samochodu jeszcze raz dziękując mi za podwózkę i kolejny raz pytając czy na pewno chcę się z nim spotkać. To było cholernie słodkie gdy puszczając mi oczko odszedł w stronę zabrudzonych drzwi. Nie jestem pewna, ale chyba wywołał na moich policzkach malutkie zaczerwienienie. Stałam tam jeszcze z dobre pięć minut zanim otrząsnęłam się po tym co się właśnie wydarzyło. Ten nieśmiały Justin puścił mi oczko, sama nie potrafiłam uwierzyć, że to się dzieje na prawdę. Musiałam się uszczypnąć by upewnić się, że to nie jest sen. Przed tym jak ruszyłam spojrzałam w okno na pierwszym piętrze, w którym ruszyła się szara firanka, a spod niej wystawała czupryna włosów, którą dzisiaj poznałam. Bieber wypatrywał tego co robię, a gdy zauważył, że go widzę schował się za ścianą. Cóż za słodkie stworzenie z tego Justina. Czy ja naprawdę znalazłam najnieśmielszego chłopca na ziemi?
Wreszcie włączyłam silnik i ruszyłam w drogę powrotną. Gdy przejeżdżałam przez dzielnice dopiero teraz zauważyłam biedę panująca na ulicach. Jacyś mali chłopcy przepychali się pod blokiem, dziewczynki w poszarpanych kurtkach trzymały lalkę bez jednej nogi w poplamionej sukience i mimo późnej pory nadal bawiły się na dworze przy świetle zapalonych lamp, których słupy pomalowane były spray'ami. Na chodniku siedzieli dwaj mężczyźni w brodach, popijali tanie wino i wpatrywali się w mój przejeżdżający samochód. Mieli wzrok jakbym była najgorszym wrogiem, lub popełniła jakieś przestępstwo względem nich. Byłam lekko oszołomiona tym co zobaczyłam, a najbardziej zdziwiła mnie ta przepaść między wyglądem Manhattanu, a właśnie Bronx. Gdy przejeżdżałam mostem, który dzieli Manhattan od dzielnicy Queens i Bronx zastanawiałam się co zdecydowało, że to właśnie ten ostatni będzie tym najbiedniejszym. Szybko jednak zapomniałam o tym gdy stanęłam w korku na ulicy Lexington Avenue. Za to najbardziej nie lubiłam Nowego Yorku, bo bez różnicy na porę dnia i nocy tutaj zawsze były korki.
Gdy po pół godzinnej męczarni dotarłam do domu postanowiłam przebrać się i trochę poćwiczyć. Ubrałam sportowy stanik z Nike i legginsy. Weszłam schodami na pierwsze piętro apartamentu, a ostatnie piętro budynku i skręciłam w długi prosty korytarz. Otworzyłam ostatnie drzwi na prawo i wchodząc ujrzałam cudowną panoramę miasta, które oświetlone samochodami i światłami wieżowców, ponieważ całe pomieszczenie zostało oszklone od góry do dołu. Nie byłam nawet zmuszona do zapalenia światła, ponieważ było tutaj jasno jak w dzień. Podeszłam do odtwarzacza i podłączyłam swojego iPhona wybierając ulubioną playlistę, a za chwilę do moich uszu doszedł cudowny głos mojej ulubionej artystki. Rozciągnęłam się i ruszyłam na bieżnie. Dzisiejszym celem było przebiec 15 km, a w między czasie miałam zamiar wymyślić jak zdobyć zaufanie słodkiego szatyna schowanego za szarą zasłoną z uśmiechem młodego boga, który do teraz miałam przed oczami.


+_+

A więc jak podoba wam się ten rozdział?
Dziękuje za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem.
Zapraszam was cały czas na mojego aska, jeśli macie jakieś pytania:
https://ask.fm/WeronikaRubiszewska
oraz możecie pisać na maila, na pewno odpowiem:
werczita1207@gmail.com

Piosenka: Halsey - Young god

Dzięki, że jesteś!
Pozdrawiam!
Do następnego :*

środa, 6 stycznia 2016

Chapter no.2 - I'm sorry

Zabrałam tylko podręcznik z matematyki i angielskiego, oraz zeszyty od tych przedmiotów by odrobić pracę domową. Ubrałam swój biały płaszcz zimowy, czapkę, szalik i rękawiczki. Zatrzasnęłam drzwiczki szafki, a w głowie zabłysło tylko jedno słowo: weekend. Tylko problem pojawia się w tym, że zapewne będę znów sama. W końcu rodzice wyjechali, a Christiana nie chce widzieć na oczy. Trudno. Spędzę weekend z kubkiem ciepłej herbaty i dobrą książką. Ewentualnie wybiorę się na zakupy, a potem wykończona usiądę w Starbucks'ie i zjem moje ulubione ciasto popijając karmelowym frappuccino. Gdy chciałam wyjść ze szkoły zahaczył mnie mój chłopak, swoją drogą ciekawe jak długo nim będzie skoro jest taki chamski. Muszę to przemyśleć, bardzo dokładnie.
- Jedziemy? - spytał i chciał mnie pocałować w usta, ja jednak szybko się odsunęłam.
- Zgłupiałeś? Nie rozmawiam z tobą, a co dopiero wracać z tobą do domu. Jedź sam - chciałam odejść kiedy przypomniała mi się jeszcze jedna sprawa. - Aha no i to kino jutro, zapomnij - i wyszłam z budynku.
Przyszłam przez cały parking przeklinając, że akurat dzisiaj nie przyjechałam sama tylko z Christianem. Nie miałam nawet słuchawek by posłuchać muzyki, teraz będę szła w mrozie przez najbliższe pół godziny, jak nie więcej. Rodzice też mnie nie odbiorą, bo od rana są już w delegacji gdzieś w Azji. Nienawidzę listopada, a w tym roku strasznie wcześnie spadł śnieg, i tym sposobem już teraz można robić bałwany. Gdy wychodziłam z posesji szkolnej zobaczyłam Justina siedzącego na murku od ogrodzenia. Gdy mnie zobaczył podniósł się. Podszedł do mnie z opuszczoną głową i ją podniósł, co uznałam za "Chcę ci coś powiedzieć", więc się zatrzymałam. To zabawne jak nieśmiały był, chwilę stał i się nie odzywał. Wpatrzony w swoje buty wyglądał jakby nie widział nigdy nic bardziej interesującego.
- Przepraszam, że tak o tobie pomyślałem. Nie chciałem, żeby było ci smutno - wypalił nagle.
Nie będę ukrywać, rozbawił mnie. Nie sądziłam, że tak się przejmie moimi słowami.
- Nie ważne, nic się nie stało. Wybaczam ci - uśmiechnęłam się.
Nic nie odpowiedział, więc postanowiłam znowu się odezwać:
- Słuchaj, nie idziesz może w tą stronę? - spytałam wskazując drogę prowadzącą do mojego domu.
- Ja? Znaczy tak - powiedział niepewnie.
- Odprowadzisz mnie do domu? Proszę, to trochę daleko, a nie chcę mi się iść samej. Później odwiozę cię do domu! - zapewniłam i z nadzieją czekałam na pozytywną odpowiedź.
- Tak.. Znaczy, nie wiedzę powodu, dlaczego miałbym ci odmówić - uśmiechnął się, a ja pierwszy raz w życiu zobaczyłam tak piękny uśmiech.
Zaniemówiłam.
Szliśmy w ciszy przez ulice Quenns, jednej z dzielnic NY, w której znajdowała się nasza szkoła. Maszerowaliśmy w ciszy, ale takiej w pełni komfortowej. Rzadko miałam z nią styczność. Zawsze albo Kendall coś pierdoliła, albo Chris paplał o sobie, lub Alison opowiadała o swoich nowych butach. Coraz bardziej zauważam jak żałosne jest moje towarzystwo, zapatrzone w siebie bogate dzieci. Może nie powinnam tego mówić, bo sama mam wszystkiego pod dostatkiem, ale błagam. Ja nie zachowuje się jak pępek świata.
- To gdzie mieszkasz? - nagle spytał.
- Na Manhattanie, jak się zresztą pewnie domyśliłeś - zachichotałam.
- Tak, idziemy tam - również zachichotał. - Pytam na jakiej ulicy.
- Ahh, no tak. Mogłam się domyślić, przepraszam. Liberty Street, blisko Wall Street.
Zobaczyłam jak na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Nie chciałam mu opowiadać o dwu piętrowym apartamencie, kamerdynerze, pokojówce i takich podobnych. Wiedziałam jakby zareagował. Chyba, że jest inny. Może dla niego pieniądze nie są ważne? Co ja pierdole, na świecie tylko pojedyncze osoby nie zważają na to ile masz w portfelu.
- No a ty? Gdzie mieszkasz?
- To istotne? - odpowiedział z dziwnym tonem, tak jakby się czegoś wstydził.
- Możesz mi powiedzieć! Nie będę się śmiać, obiecuje! - zaśmiał się, gdy zobaczył jak bardzo mi zależy.
Po prostu chciałam się o nim trochę dowiedzieć. Wydawał się niesamowitym człowiekiem, mimo że poznałam go z dwie godziny temu. Może to on będzie moim prawdziwym przyjacielem. Szczerze nie obchodzi mnie jego sytuacja finansowa. Nie musi wozić się Ferrari i nosić butów za 1000$. Może on jest jednym z tych, dla których pieniądze się nie liczą? Mam nadzieję.
- Bronx. Dość nie za ciekawe miejsce.
- Oj przestań! - walnęłam go przyjacielskim kuksańcem w ramie.
Przez resztę drogi rozmawialiśmy o tym, że ta dzielnica nie jest taka zła, a Justin próbował mnie przekonać do tego bym zmieniła swoje zdanie. Gdy podeszliśmy pod budynek, w którym mieszkam zatrzymałam się i oznajmiłam:
- To tutaj. Dzięki, że mnie odprowadziłeś - uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co, to ja będę już szedł.
- Zwariowałeś?! Na Bronx jest jakieś 15 mil. Odwiozę cię.
- Nie trzeba, złapie metro. Zawsze tak robię.
Chwyciłam go za rękę mówiąc, że nie ma mowy. Pociągnęłam go w stronę windy i wcisnęłam przedostatnie piętro. Gdy weszliśmy do salonu Justin odezwał się:
- Miałaś mnie tylko odwieźć... Ja wracam.. Dam sobie radę.
- Przestań! Odwiozę cię, ale najpierw wypijemy herbatę. Musi ci być strasznie zimno w tej skórzanej kurtce. Rozgość się i poczuj jak u siebie - powiedziałam wskazując na jedną z trzech białych kanap postawionych naprzeciw plazmowego telewizora, za którymi był widok na NY. - Siadaj, a ja zrobię herbaty, mam nadzieje, że lubisz jaśminową?
Nie poczekałam na odpowiedź tylko ruszyłam do kuchni. Gdy po kilku minutach wróciłam do salonu Justin siedział tam gdzie go zostawiłam. Jedyne co się zmieniło to to, że ściągnął kurtkę. Podałam mu kubek, a on cicho podziękował. Usiadłam obok niego i upiłam łyk herbaty.
- To Justin, powiesz mi coś o sobie?
- Wolałbym nie... Jak pewnie zauważyłaś, nie jestem za bardzo otwarty i szczerze wolałbym, żebyś ty zaczęła. Zapewne jest to najdłuższa wypowiedź jaką ode mnie usłyszałaś.
- Okey... Jesteś słodki - uznałam i zobaczyłam rumieńce na jego policzkach. - No to od czego zacząć. Jestem jedynaczką, moja mama jest lekarzem, a tata ma firmę na Wall Street. Dlatego tak blisko mieszkamy. Nie lubię całego bogactwa co nas teraz otacza. Zapewne myślisz, że jestem rozpieszczonym bachorem, dla którego nic się nie liczy, jednak to nie prawda. Mam dosyć tego dobrobytu, wszędzie gdzie się otaczam jest tego pełno. Czasem myślę, że wolałabym nie mieć tego wszystkiego, a w zamian mieć prawdziwego przyjaciela. Jednak tak się nie da....
- Dla-Dlaczego mi to mówisz? - zapytał zdezorientowany.
- Sama nie wiem, wydajesz się osobą godną zaufania. Szczerze nikomu nie powiedziałam tego co przed chwilą tobie.
- Dziękuje... Chciałbym coś ci powiedzieć, ale nie jestem jeszcze gotowy.
- Spokojnie, powiesz mi kiedyś.

+_+
Co myślicie?
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy dodali komentarz pod ostatnim rozdziałem.
Nawet nie wiecie ile radości mi sprawiliście.
Tym razem, nie będę ukrywać, liczę na taką samą lub większą ilość.
Pozdrawiam.

Piosenka: Justin Bieber - Sorry