sobota, 30 stycznia 2016

Chapter no.4 - Wildest dreams

Sen miałam cudowny. Gdyby udało się go w wprowadzić w życie, jednak mogę sobie tylko pomarzyć. Nie mogę jednak też narzekać na swoje życie, ponieważ w porównaniu do wielu ludzi na świecie mam cudownie. Najważniejsze jest to, że potrafisz to docenić - tak zawsze powtarza mi mama. Kocham ją bardzo mocno, mimo że nie jest prawdziwa. Znaczy istnieje, ale nie jest moją biologiczną matką. Zostałam adoptowana i nie ukrywam tego. Jestem wdzięczna rodzicom, że mimo tylu domów dziecka w Stanach zdecydowali się na ten jeden mały na obrzeżach Londynu. Wybrali właśnie mnie, a to znaczy, że jestem wyjątkowa i wszystko co mam teraz całkowicie mi się należy. Tylko proszę nie miejcie mnie teraz za zadufaną w sobie egoistkę. Kiedyś poznacie moją prawdziwą historię, to jak trafiłam do tego małego żółtego pokoiku, by tam czekać na jakąkolwiek rodzinę, która rzadko przychodziła.
Usiadłam na łóżku i oparłam się plecami o zagłówek z białej skóry. Sięgnęłam po pilota z szafki nocnej i wciskając pierwsze dwa guziki podniosłam rolety z wielkich okien, którymi mój pokój był oszklony. Zresztą jak cała reszta pomieszczeń w moim domu. Nigdy chyba nie zrozumiem po co nam takie wielkie mieszkanie, tyle łazienek i sypialni, w końcu jesteśmy w trójkę. Często nawet jestem sama, albo z mamą, bo tata wyjeżdża. Rzadziej wyjeżdżają razem, bo wtedy mają wyrzuty sumienia, że mnie zostawiają.
Wstałam i w mojej piżamie w jednorożce ruszyłam do kuchni. Nadal drzemie we mnie dziecko, to zapewne dlatego, że pierwsze lata mojego dzieciństwa nim nie były. To była jedna wielka tortura, ale nie czas na te pełne dramaturgi wspomnienia.
Gdy schodziłam ze schodów usłyszałam pewien głos. Wystraszyłam się, tyle teraz się mówi o tych włamaniach, albo o porywaczach, którzy wchodzą do domu i z łóżka zabierają domowników. Chwyciłam pierwszy lepszy wazon, który stał na szafce i powolnym krokiem skierowałam się do pomieszczenia, z którego dochodził dźwięk. Jednak okazało się, że nie ma czym się martwić. Była to Martha, nasza gosposia.
- Witam panienkę White, zaraz podam śniadanie. Proszę usiąść - powiedziała z uśmiechem, a ja nadal przechodziłam przez zdziwienie. - Proszę oddać mi ten wazon, pani matka nie byłaby zadowolona, gdyby coś się mu stało - dodała z przerażeniem w głosie.
- Martha, czy ty czasem nie masz urlopu? Przecież tata powiedział mi, że będę sama - odezwałam się do odchodzącej kobiety.
Zapewne poszła po ściereczkę by wytrzeć niewidoczne odciski moich palców i odłożyć wazon na miejsce. Lubiłam tą gosposie, poprzednie nie były moimi ulubienicami. Pewnie też dlatego zawsze jakimś cudem same odchodziły. Uwierzcie nie mam z tym nic wspólnego. Martha była inna, pracowała u nas od niedawna jednak już zdążyłam ją polubić. Potrafiła ze mną normalnie porozmawiać, często też mogłam jej się zwierzyć i byłam pewna, że nie rozgada tego nikomu. Nie tak jak moje "przyjaciółki", one tylko czekały na nową porcję plotek.
Nie udało mi się tylko nawiązać nici porozumienia z kierowcą mojego taty. Steven nie był człowiekiem, którego wszyscy lubią. W moim otoczeniu tylko ojciec go lubi, mama już dawno by go zwolniła. Raz nawet próbowała, ale jej nie wyszło. Nadal się staram jakoś z nim normalnie się komunikować, ale nie potrafię. Dlatego też czasem wole poprosić Alison o odwiezienie mnie do domu, gdy pokłócę się z Chrisem, albo nie wezmę swojego samochodu. Chociaż szczerze częściej proszę o to Kendall, ponieważ Ali nie jest dobrym kierowcą. Czasem podczas piżamowej imprezy u jednej z nas razem z Ken śmiałyśmy się, że Alison dała dupy za prawo jazdy. Takie dziewczęce przedrzeźnianie, jednak ja nie kłamałam, ja tak myślałam.
- Urlop skończył mi się wczoraj - usłyszałam. - Na śniadanie mogą być pancakes, jak co sobotę? Czy zmieniła panienka menu? Nie widziałam nowej kartki na lodówce.
- Spokojnie, nic nie zmieniłam. To mama zawsze każe mi to robić, bo uważa, że za szybko mi się to wszystko znudzi.
Zobaczyłam ulgę na jej twarzy gdy podawała mi sok pomarańczowy, a zaraz po nim talerz. Za bardzo przejmowała się tym wszystkim. Muszę z nią o tym porozmawiać.
Zerknęłam na zegarek zajadając się swoją porcją. Zawsze gdy nie było rodziców jadałam z Marthą, gdy oni jednak byli nie odważyła by się usiąść obok mnie. Zbyt bała się reakcji mojego ojca. Przestraszyłam się gdy kończąc posiłek wybiła 12:30. Nie zdążyłam jeszcze się wykąpać i uszykować, nie mówiąc jeszcze o dojechaniu na Bronx.
- Wybacz, ale jestem umówiona - odpowiedziałam, gdy Martha zapytała o wspólne wypicie kawy.
- Z Christianem? Pozdrów go proszę.
Postanowiłam nie zaprzeczać, po co mam narażać się na kilka niepotrzebnych pytań kiedy nie mam czasu odpowiedzieć nawet na jedno. Wbiegłam po schodach na górę i wpadłam do łazienki. Szybko ściągnęłam piżamę i weszłam pod prysznic. Umyłam ciało truskawkowym żelem pod prysznic i opukałam pianę. Wytarłam ciało białym puchowym ręcznikiem i wyszłam z pomieszczenia, które było połączone z moim pokojem. Ubrałam świeżą, białą koronkową bieliznę, a na nią czarne jeansy z wysokim stanem i biały T-shirt. Wybrałam czarne szpilki by razem z zestawem wyglądały skromnie ale elegancko, tylko czy to pasuje na zwykły wypad do kina? Nie. Szybko je zdjęłam, tak jak i T-shirt by zmienić go na sweter koloru pudrowego różu i czarne niskie Vansy.
Usiadłam przy białej toaletce i nałożyłam lekki makijaż, nie chciałam przesadzać. Chwyciłam czarną torebkę od Korsa i wrzuciłam do niej portfel, telefon i kluczyki od samochodu. Na zegarku była 13:20 i wiedziałam, że muszę się pospieszyć by zdążyć na czas.
Pożegnałam się z Marthą i zjechałam windą do podziemnego garażu. Dopiero gdy stałam obok mojego samochodu zauważyłam, że z pośpiechu wzięłam nie te kluczyki. Zmuszona wsiadłam do Audi R8 w kolorze czarnym. Nie to żebym marudziła, ale lepiej prowadzę w wysokich pojazdach, a nie chciałam się zbłaźnić przy Justinie. Brama garażu otwarła się, a ja wyjechałam na zatłoczoną ulicę Nowego Yorku i przeklęłam samą siebie, że nie wyjechałam wcześniej. Docisnęłam pedał gazu by jak najszybciej dotrzeć na miejsce, a do moich uszu doleciał piękny dźwięk silnika. Omijałam samochody i co kilkanaście sekund zmieniałam pas ruchu by zdążyć na tą cholerną 14:00.
Pod blokiem Biebera zatrzymałam się pięć minut po ustalonej godzinie. Zobaczyłam go siedzącego na schodach przed wejściem do klatki. Już na mnie czekał, to słodkie. Miał założone czarne podarte jeansy i bluzę tego samego koloru. Wstał kiedy wyszłam z samochodu i ruszyłam w jego kierunku.
- Cześć - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Cześć - odpowiedział drapiąc się po karku. - Wypatrywałem tego samego samochodu co wczoraj... Pomyślałem sobie, że pewnie robiłaś sobie ze mnie żarty i nie przyjedziesz, ale jesteś - odparł zdziwiony.
- Dotrzymuje słowa, zawsze. Zapamiętaj.
Skinęłam w stronę samochodu i kazałam mu wsiąść. Nie pewnie, ale wsiadł. Usiadłam na miejsce kierowcy i ruszyłam z piskiem opon.
- To na co masz ochotę? Kino, lody czy może kawa? - zapytał, a mnie opadła szczęka.
Spojrzałam na niego, a ten obrócił szybko głowę w drugą stronę bym nie ujrzała rumieńców na jego policzkach. Powtórzę to kolejny raz. Co za słodki chłopiec.

+_+
Tak wiem, że nie było rozdziału długo, ale miałam ferie.
Mimo tego, że miałam dużo czasu, to tak na prawdę nie miałam.
Mam nadzieję, że nadal jesteście?
Podoba się?

Piosenka: Taylor Swift - Wildest dreams




4 komentarze: