środa, 20 lipca 2016

Chapter no.7 - Moonlight

Winda otworzyła się, a z niej wyszła moja mama i tata. Zbiegłam z ostatnich schodków i wpadłam w ramiona mojej rodzicielki. Była piękna. Taka jaką zawsze sobie wyobrażałam. Gdy byłam w domu dziecka zastanawiałam się jak wygląda idealna matka. Charlotte White taka była. Wysoka blondynka o śnieżnych oczach. Nie miały określonego koloru, były białe. Niespotykane. Figura wspaniała, a włosy zawsze perfekcyjnie ułożone. 
Zaczęłam płakać w jej ramionach. Widziałam, że jest zdezorientowana i nie wie co się stało. 
- Kochanie, wszystko dobrze?
Chciałam odpowiedzieć, że tak. Ale co było dobrze? Poznałam Justina i równocześnie moi dotychczasowi znajomi chcą mi go odebrać. Nie wiem co mam robić. Czułam się rozdarta. Chciałam z nią o tym porozmawiać, ale boje się poruszać temat ludzi biedniejszych przy tacie. On nie chciałby żebym zadawała się z ludźmi pokroju Justina. Wyrwał mnie z tamtego świata. Pomógł mi. 
- Chce porozmawiać, ale nie przy tacie - powiedziałam szeptem. 
Mama tylko skinęła głową. Podeszłam do taty. Równie idealnego co mama. Przystojny biznesmen. Wysoki brunet o niebieskich oczach. Włosy postawione na żelu ku górze. Zawsze garnitur od Armaniego lub innego projektanta. Człowiek sukcesu. Nathan White. 
- Witaj maluszku. Stęskniłem się za tobą strasznie - powiedział i podniósł mnie obracając wokół swojej osi.
Wiem, że bardzo mnie kochają. Zawsze tego chciałam. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Nie ma słów, które opisały by to jak bardzo jestem szczęśliwa mając takich rodziców. Dzięki nim potrafię zapomnieć o pierwszych latach życia. 
Tata puścił mnie, a ja spoglądałam teraz na ich obu. Pocałowali się i za rękę ruszyli do garderoby by się przebrać. Byli w sobie strasznie zakochani mimo tylu lat razem. To niesamowite. Marzę o tym by mój związek, kiedyś tak wyglądał. 
Weszłam z powrotem na górę i usiadłam przy swoim komputerze na łóżku. Sprawdzałam oferty od ulubionych biur podróżny mojego taty. Jak co roku mieliśmy polecieć na dwa tygodnie przerwy świątecznej do ciepłych krajów. Tam zawsze spędzamy święta i czas między nimi. 
Po ostatniej delegacji moich rodziców, wtedy kiedy poznałam Justina mama poprosiła mnie bym znalazła jakieś ciekawe miejsce, w którym nie byłam. Wtedy wspomniałam też o tym, że poznałam niesamowitego kolegę. Nie wspomniałam jednak tacie o jego sytuacji majątkowej. Tylko mama wiedziała jaka jest prawda. Od tamtego czasu minął miesiąc, a ja z dnia na dzień coraz bardziej zaprzyjaźniałam się z Bieberem. Jednak ostatni tydzień nie było go w szkole. Rozmawialiśmy przez telefon, powiedział mi, że coś złapał i wróci na następny tydzień. Dzisiaj jednak postanowiłam się do niego wybrać. Zaraz po tym jak porozmawiam z mamą. 
Usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili do pokoju weszła Charlotte ubrana w legginsy i zwykły top. Pani biznesmen w domowym wdzianku. 
- I co skarbie, wybrałaś jakieś ciekawe miejsce? - zapytała siadając obok mnie.
Oparła się o zagłówek łóżka i skinęła głową, żeby położyła się na jej kolanach. Tak też zrobiłam, a ona zaczęła głaskać mnie po włosach. Robiła tak zawsze gdy będąc mała miewałam koszmary. Jeszcze jak mieszkaliśmy w Los Angeles. Wtedy odsłaniała rolety i razem zasypiałyśmy w blasku księżyca.
- Mamo, myślałam, że ta cała nienawiść względem Justina będzie przejściowa. Że w końcu zrozumieją, że go obdarzą zaufaniem. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Naprawdę mi na nim zależy i nie chce, żeby go tak traktowali. 
Spojrzałam na nią z łzami w oczach. Ona lekko się uśmiechnęła i pocałowała w czoło. 
- Mówiłam ci, że nie będzie łatwo. Ostrzegałam, że bardzo prawdopodobnie będziesz zmuszona wybrać. Wtedy byłaś bojowo nastawiona, że wybierzesz Justina. Skoro nadal ci tak na nim zależy to powiedz im, że albo przyjmą go razem z tobą, albo ty nie będziesz już utrzymywać z nimi kontaktów. Jesteś dla nich istotna w tej całej grupce. Wiesz o tym. Jak ty odejdziesz to nie będzie już to samo. Dla nich ważne jest bycie popularnymi. Bez ciebie nie będą już tacy ważni, aż w końcu po kolei każdy z nich będzie odchodził. Każda rzecz ma swoje części i bez jednej to nie będzie już to samo, po woli będzie się rozwalać, aż się zepsuje. Wasza grupka to właśnie taka rzecz. Jedna osoba więcej nic nie zepsuje, ale jedna osoba mniej tak. 
Mówiła nadal mnie głaszcząc. Była taka piękna i mądra. Wiem za co tata ją tak mocno kocha. Ma wiele powodów do miłości. To niesamowita kobieta. 
- Dziękuje mamo. Tego było mi trzeba. Pojadę do niego, nie wiem co się u niego dzieje. Denerwuje się. Wybrałam Malediwy. Bardzo lubię nasz domek tam. Nie chce nic nowego, w tym roku chce powspominać pierwsze moje prawdziwe święta tam. Powiesz tacie?
- Jasne skarbie, a teraz leć już. Pozdrów go i powiedz, że bardzo chętnie znów go zobaczę na kolacji.
Oh. Ta niezapomniana kolacja. Nie było wtedy taty i Justin mógł przyjść ubrany normalnie. Nie musiał mieć ubrań od projektantów, ani żadnego garnituru. Mama zrobiła swoje popisowe danie - kurczaka w sosie słodko kwaśnym z ryżem. Potem objadaliśmy się z Justinem lodami. Wypiliśmy różowego szampana, a on został na noc w jednej z dodatkowych sypialni. Rano mama zaprosiła nas do kina, a potem na obiad. To była niespodzianka dla Justina z okazji jego urodzin. 19 listopada, zapamiętam na zawsze. On zresztą też. Cały czas powtarzał, że to najlepsze urodziny w jego życiu. 
Tak jak byłam ubrana, czyli w czarnych jeansach i białym sweterku zeszłam na dół. Wzięłam uszykowany od Marthy rosół w pudełeczku i szybko ubrałam płaszcz i buty. Złapałam torebkę i kluczyki wychodząc z mieszkania. Wsiadłam do mojego ulubionego samochodu. Nie był mój, był mamy. Porsche Cayenne S. Na pewno się nie obrazi. 
Jechałam po ulicach NY i zastanawiałam się czy Justin będzie w domu. Skoro był chory to raczej tak. Droga zajęła mi 45 minut. Dzisiaj strasznie się dłużyła, jednak patrząc na gwiazdy i blask księżyca kiedy stałam na światłach lub w korku wszystko było w normie. Nie przeszkadzał mi hałas trąbiących samochodów i zdenerwowanie kierowców wokół. Wystarczyło światło księżyca bym się zrelaksowała. Znowu przypomniały mi się noce kiedy leżałam na kolanach Charlotte.Wysiadłam pod blokiem i weszłam na pierwsze piętro. Pod drzwiami szatyna usłyszałam krzyki. Podeszłam bliżej i mimo że nie powinnam słuchałam co się tam dzieje. 
- Jeremy uspokój się - usłyszałam zapłakany kobiecy głos. 
Potem tylko plask, jakby ktoś walnął kogoś w twarz i huk ciała spadającego na ziemie. 
- Nie mów mi, kurwa kobieto co mam robić. A ty gówniarzu posłuchaj mnie. Nie masz zadawać się z tymi bogaczami rozumiesz?! 
- Tato to moja przyjaciółka. Zależy mi na niej! - krzyknął Justin. 
Potem było to samo. Ktoś dostał w twarz i upadł. Boże co tam się dzieje. 
- Nie mów do mnie takim tonem idioto! - znów ten męski donośny głos - Idziemy!
I wtedy odsunęłam się od drzwi i schowałam w zagłębieniu korytarza. Z mieszkania wyszedł umięśniony mężczyzna, który ciągnął za rękę kobietę. Malutką, która płakała. Potem był jęk bólu, który usłyszałam z wnętrza mieszkania. Wróciły do mnie wspomnienia.


+_+
Wiem rozdziałów nie było długo.
Musiałam poukładać sobie historie na nowo. Pogubiłam się w swoich pomysłach.
Nie mam nic innego jako wytłumaczenie. 
Przepraszam, a teraz wracam.
Jeżeli nadal interesuje Cię moja historia to napisz cokolwiek.

Piosenka: Ariana Grande - Moonlight

piątek, 1 kwietnia 2016

Chapter no.6 - Dangerous woman

Całą drogę powrotną myślałam o tym co powiedział. Nie spodziewałam się tego co zrobił. Nie byłam w żadnym stopniu przygotowana na to przytulenie. Może on też nie i w zasadzie do końca nie wiedział, że to zrobi. Nie tylko tą drogę spędziłam na obmyślaniu całej tej sytuacji. Zajmowała ona mój mózg przez wjazd windą do mieszkania, przez przebiegnięcie 10 kilometrów na bieżni, przez kąpiel w sobotę jak i w niedziele. Myślałam o tym też w drodze do szkoły w poniedziałek, przestałam gdy parkując przy budynku zobaczyłam Justina. Wysiadłam z samochodu i z automatycznym uśmiechem, który pojawił się na moich ustach podeszłam do chłopaka.
- Wiesz, że nie tylko chemie mamy razem? - zapytał szatyn.
Zdziwiona spojrzałam na niego i nie mogłam połączyć faktów. Chyba na prawdę nie zwracam uwagi na ludzi dookoła mnie skoro go nie zauważyłam.
- Mamy razem matematykę i angielski - dodał.
- Czyli nie będę musiała siedzieć z tym debilem na dwóch najczęstszych lekcjach, o ile zgodzisz się ze mną usiąść - powiedziałam i skierowałam się w stronę wejścia do szkoły.
Justin ruszył ze mną i otworzył mi drzwi, czym oczywiście ponownie zapunktował.
- Mówisz o Christianie? - jedynie przytaknęłam i skręciłam w stronę swojej szafki.
Schowałam wszystkie nie potrzebne mi na pierwszą lekcje książki, a jedyne co wzięłam to notes na historie i z trzaskiem zamknęłam drzwiczki. Z drugiej strony korytarza zobaczyłam kroczącą drużynę szkolną z moim kochanym chłopakiem na czele. Mam nadzieję, że sarkazm był wyczuwalny.
- Będę się zbierać, do zobaczenia na matmie - powiedział szybko szatyn i odszedł.
Nawet nie zdążyłam nic odpowiedzieć, o zatrzymaniu jego nawet nie było mowy. Sięgnęłam po telefon do torebki by sprawdzić wiadomości. Jedną z nich był sms od mamy. Napisała, że wieczorem będą w domu. Ucieszyłam się, ale moja radość nie mogła długo trwać, ponieważ Chris był już po mojej lewej stronie. Oparł się o moje ramie i chciał pocałować, ale szybko udało mi się go odsunąć.
- Od kiedy zadajesz się z biedotą?
Prychnęłam jedynie śmiechem i z ironią spojrzałam mu w twarz.
- O co ci przepraszam chodzi? Nie twoja sprawa z kim rozmawiam, a ta twoja biedota ma imię. Nie masz prawa tak o nim mówić, to mój kolega i będę od ciebie wymagać, żebyś wyrażał się o nim z szacunkiem. Nazywa się Justin - odpowiedziałam i ruszyłam po sale historyczną.
- Leah! - krzyczał za mną - Poczekaj!
Zatrzymałam się dopiero pod klasą i wtedy on także stanął. Spojrzał na mnie z bólem w oczach i chyba nie wiedział co ma powiedzieć by mnie przekonać do swojego zdania.
- Leah, chyba nie chcesz stracić swojej pozycji w tej szkole? Doskonale sobie zdajesz sprawę, że jak będziesz się zadawać z niewidocznymi to tylko na tym stracisz. W najgorszym wypadku możesz tam wylądować. Po szkole już krążą plotki, że się spotkałaś z tym całym Justinem w sobotę. Mogę ci pomóc. To nam uwierzą, a nie jemu. Jeszcze nie wszystko stracone, pomogę ci się z tego wyrwać.
Wybuchnęłam mu prosto w twarz bo po prostu nie widziałam innego wyjścia. Myślałam, że nie można być tak debilnym, ale jednak jemu się to udało.
- Posłuchaj mnie dokładnie Christian, bo dwa razy nie będę powtarzać. Nie potrzebuje żadnej pomocy, a to co słyszałeś to nie plotki. W sobotę spotkałam się z Justinem i powiem ci więcej, bardzo mi się to spotkanie podobało. Planuje ich więcej. Proszę cię nie mieszaj się nie w swoje sprawy. Odpuść to sobie, bo i tak będę robić to co chcę.
Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem. Nie wierzył w moje słowa, było to widać. Jednak cieszyłam się, że powiedziałam to, bo teraz czy później by się dowiedział. Lepiej, że wie wcześniej.
- Żebyś tego nie żałowała, Leah. Później może być za późno.
Nic już nie odpowiedziałam, tylko przywitałam się z Kendall i usiadłam obok niej w ławce. Całą lekcje nie mogłam się skupić na słowach nauczycielki tylko myślałam o słowach Chrisa. Co mógł mieć na myśli mówiąc, że może być za późno. Nie pojmowałam z czym. Po prostu chciał mnie nastraszyć, nie chce żebym zadawała się z niewidocznymi, a Justin do nich należy. Dla mnie bycie popularnym nie jest ważne. Jeżeli za przyjaźń z szatynem będę musiała zapłacić swoją popularnością jestem w stanie zapłacić tą cenę. W końcu co to za cena za prawdziwego przyjaciela. To prawie nic. Przy nim staje się taką niebezpieczną kobietą, która jest w stanie poświecić wiele rzeczy za przyjaźń. W pewnym sensie jestem z siebie z tego powodu dumna. Muszę o tym porozmawiać z mamą, w końcu to z nią rozmawiam o ważnych dla mnie sprawach.
- Leah... Leah... - z moich przemyśleń wyrwał mnie szept blondynki obok mnie.
- Tak Kendall?
- Coś ci się stało? To ten niewidoczny ci coś zrobił?! Wiedziałam! Mówiłam Alison, że źle to się skończy, ale mi nie wierzyła!
Wyłączyłam się. Nie miałam ochoty słuchać jej bredni, ale zanim zrobiłam to całkowicie musiałam to jakoś skomentować:
- Cicho bądź! Justin nic mi nie zrobił. Po prostu się zamyśliłam. Nie gadaj tak o nim. Jest zwykłym nastolatkiem takim jak my.
I uratował mnie dzwonek. Wrzuciłam notes i piórnik do torebki, a potem wyszłam z klasy. Chciałam jak najszybciej uciec do łazienki. Gdy już się tam znalazłam weszłam do jednej z kabin, zamknęłam drzwi i zsunęłam się po plecach siadając na ziemie. Na policzkach poczułam mokre ślady tego czego zawsze próbowałam unikać w miejscach publicznych. Dlaczego w sumie płacze? Chyba do końca nie wiem. Na pewno po części jest mi przykro jakie podejście do Justina mają moi znajomi, z drugiej strony mam to jednak gdzieś. W końcu to ja mam go lubić, a nie inni. Najważniejsze jest to, żeby go szanowali, a ja już tego dopilnuje.
Wstałam z ziemi, wyszłam z kabiny i wyciągnęłam chusteczki z torebki. Szybko poprawiłam makijaż i wyszłam z pomieszczenia. Pobiegłam szybko do klasy gdzie mamy matematykę, bo było już kilka minut po dzwonku. Weszłam do środka, przeprosiłam nauczyciela za spóźnienie i usiadłam w ostatniej ławce obok Biebera.
- Płakałaś? - zapytał.
Czyli jednak nie jestem tak uzdolniona i nie potrafię zamalować smutku podkładem i pudrem.
- Wydaje ci się - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam ten sam notes co do historii, ponieważ nie zdążyłam zawitać w swojej szafce by wymienić zeszyty.
Widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale udawałam, że zawzięcie zapisuje coś na kartkach. Spoglądał na mnie jeszcze krótką chwilę, ale zrezygnował gdy zobaczył, że nie odwracam się w jego stronę. Zamiast znowu skupić się na lekcji ja po raz kolejny myślałam o tym co zrobić by Justin zdobił szacunek w tej szkole.

+_+

Zdaje sobie sprawę, że nie było rozdziału ponad miesiąc.
Nie będę sie tutaj tłumaczyć tym, że byłam w szpitalu bo byłam, ale nie chce tutaj się tłumaczyć.
Przepraszam was po prostu.
Mam nadzieję że mi wybaczycie.

Piosenka: Ariana Grande - Dangerous woman















czwartek, 25 lutego 2016

Chapter no.5 - Stitches

Ustaliliśmy, że wybierzemy się na kawę. Znaczy ja tak ustaliłam, a Justin skinął głową przystając na moją propozycje. Skierowałam się więc w stronę galerii. W połowie drogi ręka chłopaka skierowała się w stronę radia. Jednak zanim je włączył usłyszałam pytanie wychodzące z jego ust:
- Czy mogę? 
Zaśmiałam się i lekko skinęłam głową. Z głośników wypłynęły pierwsze dźwięki piosenki, a ja spojrzałam w stronę blondyno-szatyna, bo nadal nie odróżniłam do końca koloru jego włosów. Gdy patrzę z jednej strony wydają się brązowe, w świetle słońca są niesamowicie jasne, a niekiedy Justin jest ciemnym blondynem. Uznajmy jednak, że jest szatynem, który przy muzyce niesamowicie się rozluźnia. Widziałam jak jego ramiona opadły w dół, a stres i niepewność po prostu wyparowały. Jego usta lekko otwierały się przy każdym śpiewanym przez artystę słowie. Wstyd, który go ogarnia jest strasznie słodki. Cały jest słodki. Nie wiem jakim cudem nie zauważyłam go nigdy w szkole. Jest taki niespotykany, wyjątkowy, a przecież ja uwielbiam takie osoby. Szukałam takiej od dawna, bo wszyscy ludzie otaczający mnie są tacy sami. Widzą tylko czubek swojego nosa, interesuje ich ilość zer na koncie i to ile razy na rok jesteś na wakacjach. Różnicą byli tylko moi rodzice i Martha, ale oni się nie liczą. W końcu nie będę rozmawiać z nimi o wszystkim. Potrzebuje prawdziwego przyjaciela, który będzie nietypowy, taki jak Justin. Znam go od wczoraj, ale zdaje sobie sprawę z tego, że wszyscy inni opowiedzieliby mi już historię swojego życia. On jest inny, trochę to potrwa zanim się otworzy. Zanim cokolwiek mi o sobie powie. Będę musiała zawalczyć o jego zaufanie, a to najbardziej mi się podoba. Walczyć o przyjaźń, moje marzenie. W końcu walczy się o rzeczy trudne do zdobycia. Czekoladowooki taki był, taki jaki powinien być prawdziwy przyjaciel.
- To co chcesz dzisiaj robić? - zapytał z uśmiechem.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Po prostu jest zachowanie w ogóle nie pasowało do chłopaka, którego wczoraj odwoziłam do domu. Chyba powoli się do mnie przekonywał, a ja przy nim traciłam pewność, ponieważ całkowicie nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Znaczy miałam plan ułożony w głowie. Kawa, kino, obiad i spacer, ale nie potrafiłam tego wypowiedzieć, a wszystko przez ten idealny uśmiech na twarzy szatyna. Onieśmielał mnie, jak nikt inny.
- Zacznijmy od kawy, a potem się zobaczy - wydusiłam z siebie i skręciłam na podziemny parking.
Szukając miejsca parkingowego usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS'a, jednak nie za bardzo mnie on zaciekawił. Ustawiłam się pomiędzy srebrnym BMW i białym Mercedesem. Zgasiłam silnik i razem z Bieberem wysiedliśmy z samochodu. Ruszyliśmy w stronę windy, w której po chwili się znaleźliśmy. Wybrałam 3 piętro. Przez całą drogę do kawiarni nie rozmawialiśmy, dopiero gdy siadając przy stoliku zapytałam Justina na co ma ochotę usłyszałam jego głos:
- To co ty, znaczy się co mi polecasz? - zaczerwienił się.
Zaczął bardzo pewny siebie, ale zakończył tak jak zawsze. Czyli słodko i wstydliwie spuszczając głowę. Uśmiechnęłam się i obejrzałam do tył gdzie na ścianie wisiały czarne tablice z całym menu. Nie wiem w zasadzie po co to zrobiłam skoro zawsze wybieram to samo. Poinformowałam szatyna, że idę zamówić kawę i wstałam od stolika.
- Poproszę dwa razy frappuccino karmelowe bez bitej śmietany i dwa serniki nowojorskie - odezwałam się do brunetki za ladą.
Zapytała mnie o imiona, więc je podałam, zapłaciłam za wszystko, a następnie stanęłam w miejscu gdzie odbiera się zamówienie. Odwróciłam się w stronę chłopaka i spoglądałam na to co robi. Justin rozglądał się po galerii, tak jakby nigdy tutaj nie był. Zapewne Kendall czy Alison wyśmiałby mnie za to, że w ogóle tak pomyślałam. Przecież każdy chodzi w takie miejsca, nawet "najgorsze ścierwo szkoły" jak to nazywają moje kochane koleżaneczki. Mam nadzieję, że sarkazm jest wyczuwalny. Cholerne blondynki nazywają tak niewidocznych z naszej szkoły, a tak naprawdę to one są tym ścierwem. Dadzą dupy każdemu z drużyny futbolowej, żeby być choć trochę bardziej popularną. Czasem nawet zastanawiam się czy nie przenoszą HIV, kto wie ile facetów miały w sobie. To po prostu żałosne by tak nie szanować samej siebie. Musiałabym nie mieć mózgu by tak postąpić. Brunetka zawołała mnie po odbiór, więc wzięłam kawy i ciastka na tacy. Wróciłam do stolika i znowu z uśmiechem powiedziałam:
- Smacznego, mam nadzieję, że lubisz sernik.
Znów nastała cisza, ale taka komfortowa. Taka, którą lubiłam. Siedziałam sobie właśnie z kandydatem na przyjaciela, mimo że on o tym nie wiedział. Piłam kawę i zajadałam się pysznym ciastem. Idealna sobota można by rzec. Gdyby tylko odzywał się trochę częściej, a ja wiedziałabym więcej niż jego imię, nazwisko, wiek, adres zamieszkania i to, że jest nieśmiały. Liczyłam na to, że z dnia na dzień dowiem się czegoś więcej na jego temat, ale na razie na to się nie zapowiadało. Trudno, poczekam troszkę dłużej.
- Może to nie odpowiednie, bo to ty dzisiaj płacisz za co przepraszam jeszcze raz i obiecuje, że oddam wszystko - odezwał się, a ja postanowiłam nie przerywać. - Ale tak chciałem zaproponować... W kinie grają kilka ciekawych filmów... Może wybralibyśmy się na jeden z nich? - zapytał ze spuszczoną głową.
Teraz to już w ogóle mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po nim takich słów, znaczy tego, że sam zaproponuje co możemy robić. Wytrącił mnie w pewnym sensie z równowagi. Nie mogłam się przygotować na to pytanie, bo nie miałam nawet choć jednej myśli, że zada takie pytanie. Gdy po chwili się otrząsnęłam odpowiedziałam mu:
- Jasne, też chciałam zaproponować kino.
Nic nie powiedział tylko znów się uśmiechnął. Znów pokazał rząd idealnych, białych zębów. Znów mnie onieśmielił, a ja nie miałam pojęcia jakim cudem zwykły uśmiech potrafi tak na mnie zadziałać. Przecież nie pierwszy raz widzę jak ktoś się uśmiecha. Jednak nie miałam wielu okazji by zobaczyć go u Justina. Wydaję mi się, że ma on tajemniczą moc.
Gdy skończyliśmy posiłek skierowaliśmy się w stronę kina, lecz jak już tam dotarliśmy oboje jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie idziemy na żaden film. Wróciliśmy do samochodu by pojechać do Central Parku i przejść się po nim w listopadową sobotę. Justin powiedział mi, że musiałby wrócić do domu przed 19:00, ponieważ musi dzisiaj zostać z młodszym rodzeństwem. Jego rodzice wychodzą gdzieś na spotkanie ze znajomymi, a on miał robić znowu za opiekunkę. Gdy tak o tym mówił, czułam, że słowo rodzice wypowiada z bólem. Miał w środku jakieś blizny, które zamierzam poznać. Były otwarte, nadal potrzebowały mocnych szwów. Może przyjaźń pomoże mu je zaszyć. Mimo że przykro zrobiło mi się na myśl o tym, że znów zostawi mnie samą to plusem było to, że dowiedziałam się jednej rzeczy o nim. Ma młodsze rodzeństwo.
Gdy dochodziła 17:00 zgłodnieliśmy, więc jak przystało na prawdziwych mieszkańców NY wybraliśmy się do budki z hot-dogami. Mieliśmy niezły ubaw gdy siedząc na ławce miałam problem z ugryzieniem bułki. Była napchana warzywami i tak wielka, że nie miałam pojęcia jak to zjeść. Bieber ciągle podśmiechiwał się ze mnie pod nosem, a ja słysząc to także wybuchałam śmiechem. Nieźle sobie radził z jedzeniem, ale przecież był facetem. Oni zawsze jakoś dają sobie z tym radę.
Pochodziliśmy jeszcze trochę po parku i wróciliśmy do Audi. Z jednej strony nie dawaliśmy już rady z zimna, a z drugiej Justin musiał już wracać. Znów w ciszy odwiozłam go do domu. Wysiadłam razem z nim pod jego domem. Szatyn podszedł do mnie i z uśmiechem powiedział:
- Dziękuje za dzisiaj, na prawdę jesteś inna niż ci wszyscy popularni w szkole. Polubiłem cię Leah, do zobaczenia w poniedziałek.
Przytulił mnie i szybkim krokiem ruszył do drzwi. On mnie przytulił. Przytulił mnie.

+_+

Na początek pragnę bardzo was przeprosić. 
Wiem, że rozdziału nie było prawie miesiąc, ale tak jak to napisałam pod rozdziałem na drugim blogu: miałam problemy zdrowotne. Nadal je mam, jednak nie są już takie poważne.
2 marca idę do szpitala, mam nadzieję, że okaże się, że jestem zdrowa.
Trzymajcie za mnie kciuki, proszę.
Mam nadzieję, że mnie nie zostawiliście.
Podoba wam się rozdział?
Pozdrawiam was kochani.

Piosenka: Shawn Mendes - Stitches

niedziela, 31 stycznia 2016

NOWOŚĆ

Blog nie fanfiction. Będę pisać o wszystkim czego zapragniesz!

http://spelnijmyswojemarzenia.blogspot.com/

sobota, 30 stycznia 2016

Chapter no.4 - Wildest dreams

Sen miałam cudowny. Gdyby udało się go w wprowadzić w życie, jednak mogę sobie tylko pomarzyć. Nie mogę jednak też narzekać na swoje życie, ponieważ w porównaniu do wielu ludzi na świecie mam cudownie. Najważniejsze jest to, że potrafisz to docenić - tak zawsze powtarza mi mama. Kocham ją bardzo mocno, mimo że nie jest prawdziwa. Znaczy istnieje, ale nie jest moją biologiczną matką. Zostałam adoptowana i nie ukrywam tego. Jestem wdzięczna rodzicom, że mimo tylu domów dziecka w Stanach zdecydowali się na ten jeden mały na obrzeżach Londynu. Wybrali właśnie mnie, a to znaczy, że jestem wyjątkowa i wszystko co mam teraz całkowicie mi się należy. Tylko proszę nie miejcie mnie teraz za zadufaną w sobie egoistkę. Kiedyś poznacie moją prawdziwą historię, to jak trafiłam do tego małego żółtego pokoiku, by tam czekać na jakąkolwiek rodzinę, która rzadko przychodziła.
Usiadłam na łóżku i oparłam się plecami o zagłówek z białej skóry. Sięgnęłam po pilota z szafki nocnej i wciskając pierwsze dwa guziki podniosłam rolety z wielkich okien, którymi mój pokój był oszklony. Zresztą jak cała reszta pomieszczeń w moim domu. Nigdy chyba nie zrozumiem po co nam takie wielkie mieszkanie, tyle łazienek i sypialni, w końcu jesteśmy w trójkę. Często nawet jestem sama, albo z mamą, bo tata wyjeżdża. Rzadziej wyjeżdżają razem, bo wtedy mają wyrzuty sumienia, że mnie zostawiają.
Wstałam i w mojej piżamie w jednorożce ruszyłam do kuchni. Nadal drzemie we mnie dziecko, to zapewne dlatego, że pierwsze lata mojego dzieciństwa nim nie były. To była jedna wielka tortura, ale nie czas na te pełne dramaturgi wspomnienia.
Gdy schodziłam ze schodów usłyszałam pewien głos. Wystraszyłam się, tyle teraz się mówi o tych włamaniach, albo o porywaczach, którzy wchodzą do domu i z łóżka zabierają domowników. Chwyciłam pierwszy lepszy wazon, który stał na szafce i powolnym krokiem skierowałam się do pomieszczenia, z którego dochodził dźwięk. Jednak okazało się, że nie ma czym się martwić. Była to Martha, nasza gosposia.
- Witam panienkę White, zaraz podam śniadanie. Proszę usiąść - powiedziała z uśmiechem, a ja nadal przechodziłam przez zdziwienie. - Proszę oddać mi ten wazon, pani matka nie byłaby zadowolona, gdyby coś się mu stało - dodała z przerażeniem w głosie.
- Martha, czy ty czasem nie masz urlopu? Przecież tata powiedział mi, że będę sama - odezwałam się do odchodzącej kobiety.
Zapewne poszła po ściereczkę by wytrzeć niewidoczne odciski moich palców i odłożyć wazon na miejsce. Lubiłam tą gosposie, poprzednie nie były moimi ulubienicami. Pewnie też dlatego zawsze jakimś cudem same odchodziły. Uwierzcie nie mam z tym nic wspólnego. Martha była inna, pracowała u nas od niedawna jednak już zdążyłam ją polubić. Potrafiła ze mną normalnie porozmawiać, często też mogłam jej się zwierzyć i byłam pewna, że nie rozgada tego nikomu. Nie tak jak moje "przyjaciółki", one tylko czekały na nową porcję plotek.
Nie udało mi się tylko nawiązać nici porozumienia z kierowcą mojego taty. Steven nie był człowiekiem, którego wszyscy lubią. W moim otoczeniu tylko ojciec go lubi, mama już dawno by go zwolniła. Raz nawet próbowała, ale jej nie wyszło. Nadal się staram jakoś z nim normalnie się komunikować, ale nie potrafię. Dlatego też czasem wole poprosić Alison o odwiezienie mnie do domu, gdy pokłócę się z Chrisem, albo nie wezmę swojego samochodu. Chociaż szczerze częściej proszę o to Kendall, ponieważ Ali nie jest dobrym kierowcą. Czasem podczas piżamowej imprezy u jednej z nas razem z Ken śmiałyśmy się, że Alison dała dupy za prawo jazdy. Takie dziewczęce przedrzeźnianie, jednak ja nie kłamałam, ja tak myślałam.
- Urlop skończył mi się wczoraj - usłyszałam. - Na śniadanie mogą być pancakes, jak co sobotę? Czy zmieniła panienka menu? Nie widziałam nowej kartki na lodówce.
- Spokojnie, nic nie zmieniłam. To mama zawsze każe mi to robić, bo uważa, że za szybko mi się to wszystko znudzi.
Zobaczyłam ulgę na jej twarzy gdy podawała mi sok pomarańczowy, a zaraz po nim talerz. Za bardzo przejmowała się tym wszystkim. Muszę z nią o tym porozmawiać.
Zerknęłam na zegarek zajadając się swoją porcją. Zawsze gdy nie było rodziców jadałam z Marthą, gdy oni jednak byli nie odważyła by się usiąść obok mnie. Zbyt bała się reakcji mojego ojca. Przestraszyłam się gdy kończąc posiłek wybiła 12:30. Nie zdążyłam jeszcze się wykąpać i uszykować, nie mówiąc jeszcze o dojechaniu na Bronx.
- Wybacz, ale jestem umówiona - odpowiedziałam, gdy Martha zapytała o wspólne wypicie kawy.
- Z Christianem? Pozdrów go proszę.
Postanowiłam nie zaprzeczać, po co mam narażać się na kilka niepotrzebnych pytań kiedy nie mam czasu odpowiedzieć nawet na jedno. Wbiegłam po schodach na górę i wpadłam do łazienki. Szybko ściągnęłam piżamę i weszłam pod prysznic. Umyłam ciało truskawkowym żelem pod prysznic i opukałam pianę. Wytarłam ciało białym puchowym ręcznikiem i wyszłam z pomieszczenia, które było połączone z moim pokojem. Ubrałam świeżą, białą koronkową bieliznę, a na nią czarne jeansy z wysokim stanem i biały T-shirt. Wybrałam czarne szpilki by razem z zestawem wyglądały skromnie ale elegancko, tylko czy to pasuje na zwykły wypad do kina? Nie. Szybko je zdjęłam, tak jak i T-shirt by zmienić go na sweter koloru pudrowego różu i czarne niskie Vansy.
Usiadłam przy białej toaletce i nałożyłam lekki makijaż, nie chciałam przesadzać. Chwyciłam czarną torebkę od Korsa i wrzuciłam do niej portfel, telefon i kluczyki od samochodu. Na zegarku była 13:20 i wiedziałam, że muszę się pospieszyć by zdążyć na czas.
Pożegnałam się z Marthą i zjechałam windą do podziemnego garażu. Dopiero gdy stałam obok mojego samochodu zauważyłam, że z pośpiechu wzięłam nie te kluczyki. Zmuszona wsiadłam do Audi R8 w kolorze czarnym. Nie to żebym marudziła, ale lepiej prowadzę w wysokich pojazdach, a nie chciałam się zbłaźnić przy Justinie. Brama garażu otwarła się, a ja wyjechałam na zatłoczoną ulicę Nowego Yorku i przeklęłam samą siebie, że nie wyjechałam wcześniej. Docisnęłam pedał gazu by jak najszybciej dotrzeć na miejsce, a do moich uszu doleciał piękny dźwięk silnika. Omijałam samochody i co kilkanaście sekund zmieniałam pas ruchu by zdążyć na tą cholerną 14:00.
Pod blokiem Biebera zatrzymałam się pięć minut po ustalonej godzinie. Zobaczyłam go siedzącego na schodach przed wejściem do klatki. Już na mnie czekał, to słodkie. Miał założone czarne podarte jeansy i bluzę tego samego koloru. Wstał kiedy wyszłam z samochodu i ruszyłam w jego kierunku.
- Cześć - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Cześć - odpowiedział drapiąc się po karku. - Wypatrywałem tego samego samochodu co wczoraj... Pomyślałem sobie, że pewnie robiłaś sobie ze mnie żarty i nie przyjedziesz, ale jesteś - odparł zdziwiony.
- Dotrzymuje słowa, zawsze. Zapamiętaj.
Skinęłam w stronę samochodu i kazałam mu wsiąść. Nie pewnie, ale wsiadł. Usiadłam na miejsce kierowcy i ruszyłam z piskiem opon.
- To na co masz ochotę? Kino, lody czy może kawa? - zapytał, a mnie opadła szczęka.
Spojrzałam na niego, a ten obrócił szybko głowę w drugą stronę bym nie ujrzała rumieńców na jego policzkach. Powtórzę to kolejny raz. Co za słodki chłopiec.

+_+
Tak wiem, że nie było rozdziału długo, ale miałam ferie.
Mimo tego, że miałam dużo czasu, to tak na prawdę nie miałam.
Mam nadzieję, że nadal jesteście?
Podoba się?

Piosenka: Taylor Swift - Wildest dreams




czwartek, 14 stycznia 2016

Chapter no.3 - Young god

Rozmawialiśmy przez jakieś dwie godziny. Bardzo miło spędziłam z nim czas. Jednak Justin stwierdził, że musi się zbierać. Próbowałam go zatrzymać jeszcze jedną filiżanką herbaty, jednak nie udało mi się to. Ubraliśmy się w swoje kurtki, a po chwili zjechaliśmy windą do garażu podziemnego. Wsiadłam za kierownice mojego czarnego BMW x6, a za chwilę dołączył do mnie szatyn na miejscu pasażera. W drodze do jego domu znów rozmawialiśmy. Starałam się dowiedzieć coś o nim, jednak nie chciałam naciskać. Wewnątrz czułam takie dziwne uczucie, którego nigdy nie miałam. Tak jakbym nie chciała się z nim rozstawać. Postanowiłam, że coś wymyśle, że nasza znajomość na pewno nie zakończy się na dniu dzisiejszym. Poczułam pewną więź, której nie potrafię opisać, jednak wiedziałam jedno. Zostanie moim przyjacielem, takim prawdziwym, jedynym. Wydawało mi się, że to właśnie on powinien nim być, że jest idealnym materiałem na najlepszego przyjaciela. Takiego, z którym będę mogła śmiać się do bólu i jeść lody gdy będę smutna. Będę mogła płakać na jego ramieniu i krzyczeć na niego gdy dostane okres, a on i tak mi to wybaczy bo jest cudownym człowiekiem. Za takiego uważałam Justina, był niesamowicie skrytym, delikatnym i niespotykanym typem chłopaka. O takim przyjacielu marzyłam i wydaje mi się, że go znalazłam, tylko muszę nad nim popracować. Pokazać mu, że może mi zaufać.
Przez całą drogę Bieber mówił mi gdzie mam jechać, był moim dużym, milutkim GPS-em, który miał słodkie czekoladowe oczka i zachrypnięty głos. W pewnym momencie kazał mi się zatrzymać, więc ja jako grzeczna dziewczynka słuchająca mojego cudownego nawigatora zrobiłam to, a kiedy stanęłam pod jednym z zniszczonych bloków wpadłam na pewien pomysł, który może pomóc mi w zdobyciu jego zaufania. Zanim chłopak otworzył drzwi odezwałam się.
- Justin, miałbyś może ochotę spędzić ze mną jutrzejszy dzień? Poszlibyśmy do kina i na kawę? - zapytałam z nadzieją, bo na prawdę go polubiłam, a moje plany względem jego osoby były dość obszerne.
- Z wielką chęcią, Leah. Niestety jestem zmuszony ci odmówić.
Z moich ust zniknął uśmiech, a na jego miejscu pojawił się grymas.
- Jak nie lubisz kina to możemy wybrać się gdzie indziej.
- Nie o to chodzi - spojrzałam na niego z nierozumiejącą miną. - Wiesz, u mnie cienko z pieniędzmi, zresztą pewnie zauważyłaś. Nie pasuje do twojego towarzystwa, jesteś inna niż ci wszyscy nadęci bogacze, jednak sam fakt, że wyposażenie twojego salonu jest więcej warte niż to co kiedykolwiek zarobie mówi samo za siebie. Nie jestem z twojej grupy społecznej.
Nie wiedziałam co mu na to odpowiedzieć, nie byłam nigdy w takiej sytuacji. Jednak skoro chcę jego zaufania i chcę by został moim przyjacielem muszę coś wymyślić.
- Justin, pieniądze nie są problemem, nie dla mnie. Nie obchodzi mnie czy twoja mama jest lekarzem, czy sprzątaczką. Nie interesuje mnie to czy masz Macbooka w domu i nie jest dla mnie ważne czy kupujesz ciuchy w markowym sklepie czy na targu, lub w lumpie. Dla mnie liczy się to jakim jesteś człowiekiem, a odebrałam cię jako miłego, sympatycznego chłopaka, który jak na razie jest nieśmiały. Zrozum wreszcie, że chcę cię lepiej poznać. Zakolegować się. Zgódź się, proszę.
- Nie powinienem, i tak zmarnowałem ci dzisiejszy wieczór.
- Co?! Świetnie się bawiłam. Dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że zależy mi na twoim towarzystwie?! No nie daj się prosić! Zgódź się!
- Skoro nalegasz... Tylko wiesz. Ja nie jestem z twojego świata. Nie będzie to wyglądać idiotycznie?
- Skończ już z tymi światami i nie przejmuj się tym Justin. Zapamiętaj: ważny jest charakter. Bynajmniej dla mnie. Przyjadę po ciebie o 14:00, pasuje? Skoczymy na pizze czy coś...
- Oddam ci całą kasę.
- Przestań! Powiedziałam ci coś na ten temat! Podasz mi swój numer? Napiszę jakby zmieniła się godzina lub coś ważnego mnie zatrzyma.
Podałam mu telefon, a on jak mniemam zapisał mi kontakt do siebie, następnie puścił sygnał (wcześniej oczywiście pytając mnie o zgodę) na swój telefon. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy krzyknęłam za nim: 'do zobaczenia jutro, przystojniaku'. Wyszedł z samochodu jeszcze raz dziękując mi za podwózkę i kolejny raz pytając czy na pewno chcę się z nim spotkać. To było cholernie słodkie gdy puszczając mi oczko odszedł w stronę zabrudzonych drzwi. Nie jestem pewna, ale chyba wywołał na moich policzkach malutkie zaczerwienienie. Stałam tam jeszcze z dobre pięć minut zanim otrząsnęłam się po tym co się właśnie wydarzyło. Ten nieśmiały Justin puścił mi oczko, sama nie potrafiłam uwierzyć, że to się dzieje na prawdę. Musiałam się uszczypnąć by upewnić się, że to nie jest sen. Przed tym jak ruszyłam spojrzałam w okno na pierwszym piętrze, w którym ruszyła się szara firanka, a spod niej wystawała czupryna włosów, którą dzisiaj poznałam. Bieber wypatrywał tego co robię, a gdy zauważył, że go widzę schował się za ścianą. Cóż za słodkie stworzenie z tego Justina. Czy ja naprawdę znalazłam najnieśmielszego chłopca na ziemi?
Wreszcie włączyłam silnik i ruszyłam w drogę powrotną. Gdy przejeżdżałam przez dzielnice dopiero teraz zauważyłam biedę panująca na ulicach. Jacyś mali chłopcy przepychali się pod blokiem, dziewczynki w poszarpanych kurtkach trzymały lalkę bez jednej nogi w poplamionej sukience i mimo późnej pory nadal bawiły się na dworze przy świetle zapalonych lamp, których słupy pomalowane były spray'ami. Na chodniku siedzieli dwaj mężczyźni w brodach, popijali tanie wino i wpatrywali się w mój przejeżdżający samochód. Mieli wzrok jakbym była najgorszym wrogiem, lub popełniła jakieś przestępstwo względem nich. Byłam lekko oszołomiona tym co zobaczyłam, a najbardziej zdziwiła mnie ta przepaść między wyglądem Manhattanu, a właśnie Bronx. Gdy przejeżdżałam mostem, który dzieli Manhattan od dzielnicy Queens i Bronx zastanawiałam się co zdecydowało, że to właśnie ten ostatni będzie tym najbiedniejszym. Szybko jednak zapomniałam o tym gdy stanęłam w korku na ulicy Lexington Avenue. Za to najbardziej nie lubiłam Nowego Yorku, bo bez różnicy na porę dnia i nocy tutaj zawsze były korki.
Gdy po pół godzinnej męczarni dotarłam do domu postanowiłam przebrać się i trochę poćwiczyć. Ubrałam sportowy stanik z Nike i legginsy. Weszłam schodami na pierwsze piętro apartamentu, a ostatnie piętro budynku i skręciłam w długi prosty korytarz. Otworzyłam ostatnie drzwi na prawo i wchodząc ujrzałam cudowną panoramę miasta, które oświetlone samochodami i światłami wieżowców, ponieważ całe pomieszczenie zostało oszklone od góry do dołu. Nie byłam nawet zmuszona do zapalenia światła, ponieważ było tutaj jasno jak w dzień. Podeszłam do odtwarzacza i podłączyłam swojego iPhona wybierając ulubioną playlistę, a za chwilę do moich uszu doszedł cudowny głos mojej ulubionej artystki. Rozciągnęłam się i ruszyłam na bieżnie. Dzisiejszym celem było przebiec 15 km, a w między czasie miałam zamiar wymyślić jak zdobyć zaufanie słodkiego szatyna schowanego za szarą zasłoną z uśmiechem młodego boga, który do teraz miałam przed oczami.


+_+

A więc jak podoba wam się ten rozdział?
Dziękuje za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem.
Zapraszam was cały czas na mojego aska, jeśli macie jakieś pytania:
https://ask.fm/WeronikaRubiszewska
oraz możecie pisać na maila, na pewno odpowiem:
werczita1207@gmail.com

Piosenka: Halsey - Young god

Dzięki, że jesteś!
Pozdrawiam!
Do następnego :*

środa, 6 stycznia 2016

Chapter no.2 - I'm sorry

Zabrałam tylko podręcznik z matematyki i angielskiego, oraz zeszyty od tych przedmiotów by odrobić pracę domową. Ubrałam swój biały płaszcz zimowy, czapkę, szalik i rękawiczki. Zatrzasnęłam drzwiczki szafki, a w głowie zabłysło tylko jedno słowo: weekend. Tylko problem pojawia się w tym, że zapewne będę znów sama. W końcu rodzice wyjechali, a Christiana nie chce widzieć na oczy. Trudno. Spędzę weekend z kubkiem ciepłej herbaty i dobrą książką. Ewentualnie wybiorę się na zakupy, a potem wykończona usiądę w Starbucks'ie i zjem moje ulubione ciasto popijając karmelowym frappuccino. Gdy chciałam wyjść ze szkoły zahaczył mnie mój chłopak, swoją drogą ciekawe jak długo nim będzie skoro jest taki chamski. Muszę to przemyśleć, bardzo dokładnie.
- Jedziemy? - spytał i chciał mnie pocałować w usta, ja jednak szybko się odsunęłam.
- Zgłupiałeś? Nie rozmawiam z tobą, a co dopiero wracać z tobą do domu. Jedź sam - chciałam odejść kiedy przypomniała mi się jeszcze jedna sprawa. - Aha no i to kino jutro, zapomnij - i wyszłam z budynku.
Przyszłam przez cały parking przeklinając, że akurat dzisiaj nie przyjechałam sama tylko z Christianem. Nie miałam nawet słuchawek by posłuchać muzyki, teraz będę szła w mrozie przez najbliższe pół godziny, jak nie więcej. Rodzice też mnie nie odbiorą, bo od rana są już w delegacji gdzieś w Azji. Nienawidzę listopada, a w tym roku strasznie wcześnie spadł śnieg, i tym sposobem już teraz można robić bałwany. Gdy wychodziłam z posesji szkolnej zobaczyłam Justina siedzącego na murku od ogrodzenia. Gdy mnie zobaczył podniósł się. Podszedł do mnie z opuszczoną głową i ją podniósł, co uznałam za "Chcę ci coś powiedzieć", więc się zatrzymałam. To zabawne jak nieśmiały był, chwilę stał i się nie odzywał. Wpatrzony w swoje buty wyglądał jakby nie widział nigdy nic bardziej interesującego.
- Przepraszam, że tak o tobie pomyślałem. Nie chciałem, żeby było ci smutno - wypalił nagle.
Nie będę ukrywać, rozbawił mnie. Nie sądziłam, że tak się przejmie moimi słowami.
- Nie ważne, nic się nie stało. Wybaczam ci - uśmiechnęłam się.
Nic nie odpowiedział, więc postanowiłam znowu się odezwać:
- Słuchaj, nie idziesz może w tą stronę? - spytałam wskazując drogę prowadzącą do mojego domu.
- Ja? Znaczy tak - powiedział niepewnie.
- Odprowadzisz mnie do domu? Proszę, to trochę daleko, a nie chcę mi się iść samej. Później odwiozę cię do domu! - zapewniłam i z nadzieją czekałam na pozytywną odpowiedź.
- Tak.. Znaczy, nie wiedzę powodu, dlaczego miałbym ci odmówić - uśmiechnął się, a ja pierwszy raz w życiu zobaczyłam tak piękny uśmiech.
Zaniemówiłam.
Szliśmy w ciszy przez ulice Quenns, jednej z dzielnic NY, w której znajdowała się nasza szkoła. Maszerowaliśmy w ciszy, ale takiej w pełni komfortowej. Rzadko miałam z nią styczność. Zawsze albo Kendall coś pierdoliła, albo Chris paplał o sobie, lub Alison opowiadała o swoich nowych butach. Coraz bardziej zauważam jak żałosne jest moje towarzystwo, zapatrzone w siebie bogate dzieci. Może nie powinnam tego mówić, bo sama mam wszystkiego pod dostatkiem, ale błagam. Ja nie zachowuje się jak pępek świata.
- To gdzie mieszkasz? - nagle spytał.
- Na Manhattanie, jak się zresztą pewnie domyśliłeś - zachichotałam.
- Tak, idziemy tam - również zachichotał. - Pytam na jakiej ulicy.
- Ahh, no tak. Mogłam się domyślić, przepraszam. Liberty Street, blisko Wall Street.
Zobaczyłam jak na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Nie chciałam mu opowiadać o dwu piętrowym apartamencie, kamerdynerze, pokojówce i takich podobnych. Wiedziałam jakby zareagował. Chyba, że jest inny. Może dla niego pieniądze nie są ważne? Co ja pierdole, na świecie tylko pojedyncze osoby nie zważają na to ile masz w portfelu.
- No a ty? Gdzie mieszkasz?
- To istotne? - odpowiedział z dziwnym tonem, tak jakby się czegoś wstydził.
- Możesz mi powiedzieć! Nie będę się śmiać, obiecuje! - zaśmiał się, gdy zobaczył jak bardzo mi zależy.
Po prostu chciałam się o nim trochę dowiedzieć. Wydawał się niesamowitym człowiekiem, mimo że poznałam go z dwie godziny temu. Może to on będzie moim prawdziwym przyjacielem. Szczerze nie obchodzi mnie jego sytuacja finansowa. Nie musi wozić się Ferrari i nosić butów za 1000$. Może on jest jednym z tych, dla których pieniądze się nie liczą? Mam nadzieję.
- Bronx. Dość nie za ciekawe miejsce.
- Oj przestań! - walnęłam go przyjacielskim kuksańcem w ramie.
Przez resztę drogi rozmawialiśmy o tym, że ta dzielnica nie jest taka zła, a Justin próbował mnie przekonać do tego bym zmieniła swoje zdanie. Gdy podeszliśmy pod budynek, w którym mieszkam zatrzymałam się i oznajmiłam:
- To tutaj. Dzięki, że mnie odprowadziłeś - uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co, to ja będę już szedł.
- Zwariowałeś?! Na Bronx jest jakieś 15 mil. Odwiozę cię.
- Nie trzeba, złapie metro. Zawsze tak robię.
Chwyciłam go za rękę mówiąc, że nie ma mowy. Pociągnęłam go w stronę windy i wcisnęłam przedostatnie piętro. Gdy weszliśmy do salonu Justin odezwał się:
- Miałaś mnie tylko odwieźć... Ja wracam.. Dam sobie radę.
- Przestań! Odwiozę cię, ale najpierw wypijemy herbatę. Musi ci być strasznie zimno w tej skórzanej kurtce. Rozgość się i poczuj jak u siebie - powiedziałam wskazując na jedną z trzech białych kanap postawionych naprzeciw plazmowego telewizora, za którymi był widok na NY. - Siadaj, a ja zrobię herbaty, mam nadzieje, że lubisz jaśminową?
Nie poczekałam na odpowiedź tylko ruszyłam do kuchni. Gdy po kilku minutach wróciłam do salonu Justin siedział tam gdzie go zostawiłam. Jedyne co się zmieniło to to, że ściągnął kurtkę. Podałam mu kubek, a on cicho podziękował. Usiadłam obok niego i upiłam łyk herbaty.
- To Justin, powiesz mi coś o sobie?
- Wolałbym nie... Jak pewnie zauważyłaś, nie jestem za bardzo otwarty i szczerze wolałbym, żebyś ty zaczęła. Zapewne jest to najdłuższa wypowiedź jaką ode mnie usłyszałaś.
- Okey... Jesteś słodki - uznałam i zobaczyłam rumieńce na jego policzkach. - No to od czego zacząć. Jestem jedynaczką, moja mama jest lekarzem, a tata ma firmę na Wall Street. Dlatego tak blisko mieszkamy. Nie lubię całego bogactwa co nas teraz otacza. Zapewne myślisz, że jestem rozpieszczonym bachorem, dla którego nic się nie liczy, jednak to nie prawda. Mam dosyć tego dobrobytu, wszędzie gdzie się otaczam jest tego pełno. Czasem myślę, że wolałabym nie mieć tego wszystkiego, a w zamian mieć prawdziwego przyjaciela. Jednak tak się nie da....
- Dla-Dlaczego mi to mówisz? - zapytał zdezorientowany.
- Sama nie wiem, wydajesz się osobą godną zaufania. Szczerze nikomu nie powiedziałam tego co przed chwilą tobie.
- Dziękuje... Chciałbym coś ci powiedzieć, ale nie jestem jeszcze gotowy.
- Spokojnie, powiesz mi kiedyś.

+_+
Co myślicie?
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy dodali komentarz pod ostatnim rozdziałem.
Nawet nie wiecie ile radości mi sprawiliście.
Tym razem, nie będę ukrywać, liczę na taką samą lub większą ilość.
Pozdrawiam.

Piosenka: Justin Bieber - Sorry